Wielka Samotna |
WySPA, czyli Wielka Samotna Podróż Amatorska zacznie się w poniedziałek 21 sierpnia 2000 roku. Jest to podróż motorowerem z Krakowa nad morze. Celem jest dotarcie do wybrzeża i stwierdzenie czy woda w Bałtyku jest dalej słona.
W skład ekspedycji wchodzą:
Rzeczy, które miały wejść w skład ekspedycji, ale nie wejdą:
Plan podróży wygląda tak:
Rzeczy, które planuję podczas wyprawy zrobić:
Celem wyprawy jest, jak już wspomniałem sprawdzenie czy woda w Bałtyku jest
nadal słona. Nie mam pojęcia kiedy z podróży wrócę, ale mam dwa tygodnie
czasu.
Siedzę sobie na motorze, wszystko jest już gotowe do odjazdu. Zdążyłem jeszczqe poprawić gumkę na końcu amortyzatora, która mi się zsunęła. Jak już jestem przy usterkach muszę jeszcze nadmienić, że urwał mi się wspornik rury wydechowej, która w tym momencie trzyma się właściwie na niczym. Ale trzyma się mocno.
Na liczniku jest 1855.0 km. Zrobię sobie jeszcze zdjęcie, wypiję puszkę Coli i, w imię Boże, ruszam!
Jestem w Wiślicy. Siedzę w namiocie, sam na polu namiotowym i piszę. Licznik wskazuje 1964.3 km, z czego łatwo można policzyć, że zrobiłem dziś niewiele ponad 100 km, czyli żenująco mało.
Kiedy wyjeżdżałem z Krakowa o 14:45 stwierdziłem, i słusznie, że do Warszawy nie mam już szans dzisiaj dojechać, więc nie muszę jechać najkrótszą drogą. Postanowiłem więc jechać następującą trasą: Kraków - Sandomierz - Puławy - Piotrowice - Góra Kalwaria - Piaseczno. Bo ja właściwie chcę dojechać do Piaseczna, a nie do Warszawy.
Oczywiście mnóstwo czasu zajęło mi wyjechanie z Krakowa. A to dlatego, że jakiś geniusz wymyślił, żeby do Sandomierza zrobić objazd przez Wieliczkę i postawił odpowiednie drogowskazy. Pojechałem więc za tymi drogowskazami, ale okazało się, że jeżdżę w kółko po mieście. Właściwie gdzie by nie skręcił tam był drogowskaz: "Objazd do Sandomierza". W końcu mi się znudziło i pojechałem normalną trasą, olawszy objazd z góry na dół.
Jechałem "drogą bożą" czyli drogą 777, ale w Nowym Brzesku okazało się, że "droga boża" jest dalej zamknięta i musiałem skręcić na drogę piętnastej kategorii do Proszowic. Droga piętnastej kategorii charakteryzuje się tym, że jest na niej więcej łat niż normalnej nawierzchni.
Na tej drodze wyprzedził mnie skuter z dwoma osobami. Jeden z tych nowych, ślicznych skuterków. Gość mnie wyprzedził, myślę sobie: "co ja tak wolno jadę?" więc przyspieszyłem i z kolei ja go wyprzedziłem. Tamtemu się to chyba nie spodobało, bo zaczął pędzić ile wlezie aż mnie wyprzedził. I tak się zaczął wyścig. Mój stary Simson siedział tamtemu nowemu skuterkowi cały czas na ogonie i okazał się równorzędnym partnerem. Gnaliśmy po dziurach i łatach z szaleńczą prędkością dochodzącą chwilami nawet do 58 km/h, aż w końcu konkurent się poddał i zawrócił. I tak się przygoda skończyła.
Z tyłu, tak jak zaplanowałem, mam tabliczkę z napisem: "jadę sobie motorowerem z Krakowa nad morze", a niżej znajduje się adres mojej strony WWW. Na razie tylko trzech kierowców mi pomachało.
Nie sposób opisć słowami piękna sierpniowego krajobrazu, atmosfery zbiorów, wrażenia jakie zostaje gdy kolejny zakręt przynosi coraz to inne układy drzew, pól, wzgórz, ludzi i maszyn pracujących nad zbiorami, zieleni, brązu i złota na tle niebieskiego nieba. Niech ten kto nigdy na takiej wyprawie nie był żałuje, bo nie wie jakie to uczucie gdy droga beztrosko ucieka sprzed kół, a cień maszyny i człowieka obraca się to w prawo to w lewo, zawsze uciekając przed słońcem. Taka jazda, gdy nie wiesz gdzie dzisiaj będziesz spał, nie wiesz czy w ogóle uda ci się dojechać, jest już sama w sobie przygodą. Jest jednocześnie realna i nierealna, trochę jedziesz, a trochę fruniesz, jednocześnie szybko i wolno (50 km/h). Nie możliwe jest oddanie tego słowami.
A do tych z was, którzy wyśmiewacie się, że to taki mały, pożałowania godny motorower, mówię: "Wyśmiewajcie się, bo tylko to wam pozostało. Skoro wam brakuje odwagi i fantazji śmiejcie się z tych, którym tego nie brak."
Leniwe słońce melancholijnie wstawało kiedy ruszyłem z Wiślicy o godzinie 6:40. Spieszyłem się jak mogłem, a to ze względu na komary. Dla przykładu powiem, że jak otworzyłem namiot i wysunąłem się z niego, żeby porozmawiać z panem Markiem, który opiekuje się polem namiotowym (bardzo miły człowiek, nawiasem mówiąc, nie wziął ode mnie ani grosza za nocleg) wleciało mi do środka 9 komarów przez tą małą szparę. A gadałem 15-20 sekund.
Teraz jestem na stacji benzynowej w Sandomierzu, piękne miasto, pójdę pozwiedzać.
Pozwiedzałem trochę Sandomierz. Miasto jest bardzo piękne. Będę tu musiał jeszcze kiedyś przyjechać żeby objerzeć dokładniej. Nie wiem dlaczego, ale przypomina mi trochę San Marino, które, tak przy okazji, jest najpiękniejszym miastem jakie widziałem.
Siedzę teraz w kawiarni i piję Pepsi. Zaraz napiszę i wyślę 5 widokówek. A dzisiaj pozdrowiło mnie tylko 2 kierowców. Tabliczka mi zamokła. Od rosy. Nie pomyślałem i takie są skutki. Moja urwana rura wydechowa trzyma się lepiej niż kiedykolwiek. Dziwne.
Zapowiada się piękna pogoda. Może będzie tak jak wczoraj, czyli sporo ponad 30 stopni. A rano było dużo chmur i mogło się wydawać, że będzie padać.
Trasa 777 sięskończyła. Szkoda. Jadąc z Sanodmierza "drogą bożą" trafiłem na Trójcę. Trójca nie była zbyt ciekawa, więc pojechałem dalej, do Annopola, gdzie przekroczyłem Wisłę i teraz stoję na szosie do Puław, bo mi nagle silnik przestał pracować, zupełnie jakby się skończyło paliwo. Nie wiem o co mu chodzi, zaraz sprawdzę. Przy okazji naprawiłem zacinający się prawy przedni kierunkowskaz.
Wymieniłem świecę na nową - zapalił od razu. Stara (która właściwie jest całkiem nowa) jest strasznie brudna. Chyba przesadziłem z olejem - zawsze go lałem odrobinę więcej niż trzeba, żeby silnik się lepiej smarował. Skutek uboczny - świeca się brudzi. Wyczyszczę ją w Warszawie. A na razie - cała naprzód!
Kazimierz Dolny nad Wisłą. Na liczniku 2188.0 km. Zgodnie z tym co mówi moja mapa Kazimierz okazał się bardzo ładny. Mam dziwne wrażenie, że już tu kiedyś byłem, ale to pewnie jakieś deja vu.
Siedzę w restauracji "Staropolskiej" i mam nadzieję zjeść pierogi ruskie, ale jakoś nikt nie przychodzi. O, jednak idzie pani. No tak, idzie, tylko nie do mnie. Ee, znudziło mi się czekanie.
Jestem w Piasecznie u Sylwii. Pierwszy etap podróży zakończony. Licznik wskazuje 2338.9 km i na razie wszystko działa. Dowiedziałem się, że były tutaj straszne burze, mnie w jakiś sposób deszcze ominęły.
Po drodze wstąpiłem do Góry Kalwarii, żeby sprawdzić czy są tam jakieś święte parchy z wiersza Tuwima pod tytułem "Całujcie mnie wszyscy w dupę" (który nota bene przeczytać można na mojej stronie). W wierszu jest linijka: "z Góry Kalwiarii parchy święte", ale ja tam żadnych parchów nie spotkałem. Może wyginęli...
Dzisiaj odpoczywam u Sylwii. Zrobię sobie dzień przerwy dla nabrania animuszu. Może pojadę sobie do Wilanowa?
Pojechałem. Piękne miejsce. Okazuje się, że są piękne miejsca w Warszawie. Jutro spróbuję dojechać do Ostródy, niewiele ponad 200 kilometrów. Nie spodziewam się żadnych większych przygód, będę jechał drogą E77. Mam nadzieję, że nie przeżyję czegoś takiego jak wczoraj, kiedy to motor mi zgasł na wąskim moście i nie chciał zapalić. Za mną stał jakiś TIR i kierowca z pewnością się nie ucieszył. I musiałem pchać motor do końca mostu, a cały sznur ciężarówek wlókł się za mną. To jest jeden z tych sposobów zwracania na siebie uwagi, których należy zdecydowanie unikać.
Stacja benzynowa pod Warszawą. Z obliczeń wynika, że motorek pali mi mniej niż 2 litry na 100 kilometrów! Kiedy jechałem drogą do Wilanowa przypomniało mi się zjawisko, które widziałem wczoraj jadąc tą samą drogą. Kiedy droga jest mokra po deszczu i słońce świeci nisko nad horyzontem, kiedy się jedzie w takich warunkach mając słońce przed sobą wydaje się, że droga się świeci. To woda na drodze odbija promienie słońca niczym lustro. Piękne. Olśniewające i oślepiające.
Jestem w Płońsku. W Płońsku nie ma nic ciekawego. Jedyną ciekawą rzeczą jest to, że działa w Płońsku moja komórka. Dziwne. Strasznie wieje.
Przystanąłem sobie w kawiarnio-barze koło Mławy, żeby się napić czegoś ciepłego, bo strasznie wieje.
Dotarłem do Ostródy. W Ostródzie mieszka Marta i właśnie jestem u niej w domu. Licznik wskazuje 2653.2 km.
Przejeżdżałem wcześniej przez Nidzicę, w której znajduje się zakem krzyżacki z XV wieku. Ja go nie znalazłem, ale fakt, że nie szukałem zbyt intensywnie.
Pogoda się zepsuła. Jest zimno (ok. 15 stopni) i wieje, tyle dobrze, że nie pada.
Pozdrowiło mnie dziś na drodze 10 kierowców (w tym jeden kierowca ciężarówki), trzech jadących z przeciwka motocyklistów podniosło rękę w geście braterstwa jednośladowego i grupka dzieci mi pomachała. Nie przesadzę ani trochę jeśli powiem, że od początku eskapady zwróciło na mnie uwagę kilkaset przejeżdżających osób. Kiedy przeczytali, że jadę nad morze odwracali się (zwłaszcza pasażerowie), uśmiechali się albo po prostu patrzyli z zaintrygowaniem w oczach.
Gdziekolwiek przejeżdżałem towarzyszyły mi spojrzenia ludzi. Świadomość, że kilkaset (a może i z tysiąc, albo więcej, biorąc pod uwagę to, że ludzie przekazują informacje dalej) osób wie, że jest taki chłopak, który sam wyruszył w podróż motorowerem przez całą Polskę powinna być przytłaczająca, ale nie jest ani trochę, tak samo jak świadomość, że przejechałem już 800 kilometrów i jestem już prawie nad morzem.
Kto ma odwagę być innym musi się liczyć z tym, że będzie na sobie skupiał wzrok innych.
Uderzyło mnie też to, że ci wszyscy ludzie, którzy mijając mnie patrzyli na mnie z sympatią w oczach mają taki właśnie, pozytywny, stosunek do mnie dlatego, że ja zrobiłem coś na co im nie starczyło odwagi i fantazji. Inaczej mówiąc, jest to podejście typu: "podoba mi się to co robisz, ale ja sam tego nie zrobię". Hm, cóż, niektórzy żyją własnym życiem, inni życiem innych. Mimo wszystko cieszę się, że przejeżdżający ludzie okazują mi sympatię.
Znowu dzień przerwy dla nabrania animuszu. Zostałem u Marty i zwiedziłem Ostródę. Wokół Ostródy jest 8 jezior, a samej Ostródzie zamek krzyżacki, molo i mafia dziecięca, która grasuje koło stacji beznynowej i McDonalda.
Pogoda zepsuła się do reszty, deszcz padał cały dzień. Panowie w radiu powiadają, że w niedzielę (dzis jest piątek) ma być sucho i gorąco. Ale jak będzie jutro?
Odjeżdżam z Ostródy. Chętnie zostałbym dłużej, ale nie mogę.
Przerwa. Silnik zgasł koło restauracji "Wiejskie Jadło". Zmieniam świecę i jem kanapkę.
Jestem w Malborku. Zamek robi wrażenie. Motorek coś słabo jedzie, chyba znowu muszę wyczyścić świecę. Ladnie tu. Szkoda, że nie mogę zostać dłużej.
Jestem w Gdańsku. Chyba. Jechałem z Gdańska do Gdyni i gdzieś po drodze zauważyłem napis "camping", skręciłem i w ten sposób znalazłem sobie miejsce na najbliższe dwie noce.
Z motorkiem jest coś nie tak. Skądś się w gaźniku bierze "lewe" powietrze. Niedobrze.
W drodze pozdrowiło mnie około piętnaście samochodów (w tym około połowa w Gdańsku) i jeden motocykl.
A teraz będę rozbijał namiot.
Rozbiłem. Teraz idę naprawiać motor.
Podokręcałem śrubki i pojechałem. Gdzieś w centrum Gdańska odbywał się właśnie "Festiwal Dobrego Humoru", więc się zatrzymałem, żeby posłuchać. Parę godzin tam stałem. Kabaret "Elita" był. Mój ulubiony. Pierwszy raz ich widziałem "na żywo".
Aa, przy okazji, zapomniałem wcześniej napisać, że jadąc drogą z Elbląga widziałem orła cień. A nawet samego orła jak leciał dość nisko nad jakimś polem. Może z resztą to nie był orzeł tylko jakiś inny drapieżny ptak.
Potrzebuję na gwałt świecę do motoru.
Obok mojego campingu odbywają się koncerty różnych zespołów. Dziś był "Oddział zamknięty". Załapałem się tylko na końcówkę.
Siedzę w tym momencie pod drzewem, dosłownie 200 metrów od morza. Morza jeszcze nie widziałem, chociaż jestem tak blisko.
Wstałem o 10.00. Oczywiście zaspałem, bo o 10.00 miałem być już w Gdyni. W Gdyni jestem dopiero teraz, na nabożeństwie w Zborze Ewangelicznym "Jordan". Spotkałem się tu z Tomkiem Sobczakiem, którego znałem dotąd tylko z internetu.
Cały dzień dzisiaj spędziłem z Tomkiem, jego żoną i bratem. Tomek pomógł mi bardzo, bo zrobił mi wspornik do rury wydechowej w motorze - wreszcie! A teraz jedziemy do Sopotu na molo. Zobaczę w końcu morze.
Zobaczyłem morze! I did it! Dojechałem motorowerem z Krakowa nad morze! Czuję się dziwnie. Cieszę się, że tu jestem.
Siedzę na ławce na molo w Sopocie. Postanowiłem, że drugi raz usiąde tutaj z dziewczyną - tą z która spędzę życie. O ile taka będzie. Być może nigdy już tutaj nie będę siedział...
Siedzę więc na molo w Sopocie i patrzę na morze...
Poszedłem na plażę żeby sprawdzić czy woda jest słona w morzu. Jest! Jest słona! Tym samym cel podróży został osiągnięty. To znaczy główny cel.
Osiągnąłem inny cel - zjadłem rybkę nad morzem. Rybką tą był halibut.
Stwierdziłem, że rybka to za mało i poszedłem zjeść pizzę w jakimś lokalu koło "Neptuna" - w Gdańsku oczywiście.
Snułem się dzisiaj cały dzień po Gdańsku. Pogoda była ładna, ciepło, a miasto piękne. Pełno w nim Niemców. Na ulicach słyszałem więcej niemieckiego niż polskiego. Więcej turystów niż w Krakowie.
Jutro planuję rzecz trudną: przejechać z Gdańska do Krakowa w jeden dzień. Około 600 kilometrów. To będzie chyba najtrudniejsza rzecz w całej podróży.
A teraz jestem u Tomka i już prawie śpię. Mam sześć godzin. Mam tylko nadzieję, że nie będzie jutro deszcz padał...
Obudziłem się o nieludzkiej porze, bo o 5.30. Niebo jest czyste, bez jednej chmurki. Oby tak było do końca!
Aa, zapomiałem napisać, że wczoraj zatankowałem 6 litrów, prawie do pełna przy stanie licznika 2961.6 o godzinie 18:40.
Wyjazd z Gdyni. 2971.6 na liczniku.
Pierwszy postój, a właściwie drugi. Pierwszy był przymusowy, bo mi motor zgasł jak stałem w korku na drodze koło Gdańska. Teraz jestem koło Nowych, a byłem w Nicponi, w Gniewie i w Piasecznie. Na liczniku jest 3082.5.
Stoję 25 km pod Toruniem, 3149.8 na liczniku. Zgubiłem czapkę, więc wróciłem ją podnieść. Są problemy z gaźnikiem, jadę cały czas na ssaniu.
Tym razem zgasł mi silnik na przejściu dla pieszych w Toruniu. Skorzystałem z okazji i poszedłem do stacji benzynowej. Kupiłem 4.7 litrów paliwa, poszedłem dolać oleju i w tym momencie rozpętała się potworna burza. Stoję teraz pod daszkiem, czekam aż deszcz przestanie padać i piszę. Zaraz spróbuję dokręcić śrubki w gaźniku i coś może zjem.
Deszcz padał długo i mocno i wydawało się, że bardzo długo nie przestanie. Jednak przestał i opuściłem w końcu Toruń o godzinie 14:45. Ulice były tak mokre, że się czasem czułem jak motorówka.
Potem w drodze złapał mnie mocny deszcz - jechałem dalej wiedząc, że jak mi motor zgaśnie na deszczu to go żadna siła nie zapali.
O 15:45 dojechałem do Włocławka. Pobiłem chya rekord jazdy bez zsiadania, bo zsiadłem dopiero w Łodzi o 18:10. Potem straciłem dużo czasu jeżdżąc po tym obrzydliwym mieście i wyjeżdżam dopiero teraz, o godzinie 19:12. Stan licznika: 3349.2 km.
Właśnie dostałem mandat 50 złotych za przejechanie na czerwonym świetle. Według mnie było żółte. Z resztą i tak bym nie zdążył wyhamować. Bez sensu.
Jechałem sobie spokojnie z Piotrkowa Trybunalskiego do Kielc i jechałbym dalej gdybym w jakiś sposób nie skręcił nie tam gdzie chciałem. I teraz okazało się, że jadę do jakiegoś Przedbórza. A najgorsze, że mi się kończy paliwo.
Jestem w namiocie przy drodze koło Przedbórza. Wczoraj skończyło mi się paliwo i musiałem się zatrzymać. A teraz wstanę, zwinę namiot i pójdę szukać stacji benzynowej. A mam tylko 12 złotych, przez ten wczorajszy mandat.
Jest! Udało się! Mam 4 litry paliwa a więcej. Na liczniku jest 3468.5 km. Okazało się rano, że spałem koło cmentarza. To taka ciekawostka. W świetle wszystko wygląda całkiem inaczej niż w kompletnych ciemnościach.
Znowu przymusowy postój. Stanąłem, żeby zapiąć kurtkę i motor już nie chciał zapalić. Chciałem zmienić świecę, ale okazało się, że nie mam świecy. Widocznie wypadła.
Stacja benzynowa, 80 km od Krakowa. Na liczniku jest 3544.9. Mam nadzieję, że teraz już cały czas prosto, bez postojów, do Krakowa.
O godzinie 14:24 zakończyła się moja podróż w tym miejscu, z którego się zaczęła. Stan licznika: 3613.4 km, co oznacza, że w całej wyprawie zrobiłem 1758.4 kilometry! Pogoda wczoraj i dziś była nie najlepsza: padał deszcz, potem na chwilę pokazywało się słońce, potem znowu deszcz. Ale dojechałem. Udało mi się. Wyprowadziłem pomysł z teorii do praktyki i w roku 2000, w sierpniu pojechałem sam motorowerem nad morze i spowrotem.
Oto niektóre zdjęcia z wyprawy, które można obejrzeć za pomocą
kliknięcia.
Zdjęcia są umieszczone w porządku chronologicznym:
Ciąg dalszy, czyli podsumowanie (debriefing)
nastąpi!
Martin Lechowicz
istari@polbox.com
ICQ: 45317719