Jeśli masz mózg wielkości tic-taca i lubisz głupio chichotać, pooglądaj sobie, bo mógłbyś robić coś gorszego.

     AND NOW...
     DR PARNASSUS
Po drugiej stronie lustra
Wejdź na Modrzew Skocz na Film

IMAGINARIUM

"IMAGINARIUM DOKTORA PARNASSUSA"

THE IMAGINARIUM OF DOCTOR PARNASSUS (2009)

REŻYSERIA
Terry Gilliam

SCENARIUSZ
Terry Gilliam
Charles McKeown

MUZYKA
Jeff Danna
Mychael Danna

ZDJĘCIA
Nicola Pecorini

MONTAŻ
Mick Audsley

KOSTIUMY
Monique Prudhomme

DYREKTOR ARTYSTYCZNY
Dan Hermansen
Denis Schnegg

KIEROWNICTWO PRODUKCJI
Patrice Theroux 
David Valleau

PRODUCENCI
Samuel Hadida
William Vince
Amy Gilliam
Terry Gilliam


OBSADA
Heath Ledger - Tony
Johnny Depp - Tony (pierwsza przemiana)
Jude Law - Tony (druga przemiana)
Colin Farrell - Tony (trzecia przemiana)
Christopher Plummer - Dr Parnassus
Verne Troyer - Percy
Tom Waits - Pan Nick (Diabeł)
Lily Cole - Valentina
Richard Riddell - Martin
Jose Perez - David
Andrew Garfield - Anton
i inni


PRODUKCJA
Infinity Features Entertainment
Poo Poo Pictures

Francja, Kanada, Wielka Brytania - 2009

Czas projekcji: 123 min.


Igraszki z diabłem

Tytuł: The Imaginarium of Doctor Parnassus (oficjalny polski przekład tytułu ignorujemy!) *)
Produkcja: UK, Francja, Kanada, 2009
Gatunek: Ostatni film Heatha Ledgera
Dyrekcja: Terry Gilliam
Za udział wzięli: Heath Ledger, karzeł Uwe Bolla, Johnny Deep **), Christopher Plummer, Jude Law, Mr. Bachleda-Curuś
O co chodzi: Człowiek, który nie do końca oszukał diabła
 
Jakie to jest: Każdy nowy film Gilliama to emocje. A to kręcenie nie wyjdzie (The Man Who Killed Don Quixote), a to wyjdzie aż za dobrze (Bracia Grimm), a to okaże się niespodziewanym mindfuckiem (Tideland). Na tym tle Imaginarium Dra Parnassusa wypada zadziwiająco klasycznie: jest po prostu na maxa Gilliamowe.

   Film nie jest bowiem ani taką czaderską śrubą jak Bracia, ani... tym czymś, czym był Tideland. Jest to powrót do solidnych pythonowskich korzeni z klasyczną para-fantastyczną fabułą. Nie będę udawał tu jakiegoś MP mega-nerda, ale nawet ślepy zauważy walące drzwiami i oknami nawiązania.

   Jedzie sobie więc nasz celnie nazwany Doktor Parnassus ze swoim Imaginarium i wystawia jarmarczne przedstawienia we współczesnym Londonie, rzecz jasna narażając się na starcia z plebsem. Nikt z jego publiczności nie wie, że nasz Herr Doktor jest viel Hundert Jahre alt – a to dlatego, że zawarł stosowny pakt z diabłem w osobie Mr. Nicka. W tej beznadziejnej podróży towarzyszy doktorowi trupa składająca się z niezrównanego jak zwykle Verne Troyera, ciepławego Antona oraz brzydko-ładnej córki imieniem Valentina. Wyjątkową atrakcją kramu Parnassusa jest osobliwe lustro, które przenosi przechodzące przez nie osoby do świata ich własnej wyobraźni. Brzmi banalne i było jechane pewnie w stu filmach – no i słusznie.

   Światy te fantastyczne, które spatrzył Terry Gilliam, są mocno typowe; co nie zmienia faktu, że zarazem charakterystycznie frapujące. Niczym animowane przerywniki w audycjach Monty Pythona, tak samo i ten film przebijają pseudo-animowane przerywniki z okazji podróży na drugą stronę lustra. Dla każdej z przekraczających jego progi postaci intermisja owa jest oczywiście inna, ale z każdej wieje którąś z gilliamowskich stylistyk, łącznie z mega wiernym odtworzeniem pythonowskich animacji i wiadomym kłapaniem paszczęką. Nie zabrakło też numeru musicalowego, który jest tu kompletnie ni z gruchy ni z pietruchy, ale czując krążącego nad wszystkim ducha, łykamy go bez oporu.

   Jednak mamy nie tylko owe narkotyczne zwidy - generalnie cały visual filmu momentami rozwala, poczynając od praktycznego wozu-Imaginarium, a na niewąskiej „pustelni” w Himalajach kończąc. Również same widoczki Londynu są tu interesujące, choć może w ciut inny sposób niż np. w Holmesie. Gilliam musiał sporo najeździć się po mieście, aby znaleźć tak na maxa dołujące okolice jak te, w których przestają nasi bohaterowie.

   Jak podpowiada nam polski dystrybutor - Parnassus wszedł w określony (i to niejeden) pakt z diabłem, z którego byłby rad się wykaraskać. Jednak dominującym wątkiem filmu szybko staje się nie sam pakt, a przypadki ocalonego przypadkowo Tony’ego (Ledger), miłośnika stryczków i złotych fujarek. Tony w imieniu Parnassusa prowadzi z diabłem wyścig na pięć wyłapanych dusz – jednak od samego początku wiemy, że Tony nie jest do końca tym, kim się wydaje i oczywiście w całej tej zabawie ma on własny cel. Nie zmienia to faktu, że Parnassus, dobry kumpel diabła i organizator całej metafizycznej zabawy, jest dla Tony’ego idealnym sposobem na osiągnięcie życiowego celu. Miło, że film niemal do ostatniej chwili trzyma w niepewności co do faktu, o co właściwie chodzi z Tony’m, jaki jest jego background i czego chce – nie ukrywam, że zakończenie jest dobrym tematem na DKF-owe dyskusje przy browcu; choć może jest z grubsza jednoznaczne, wymaga przewinięcia sobie mocno do tyłu filmu w mózgu.

   Jak wiadomo, podczas zdjęć Heath Ledger doznał pewnej przewlekłej dolegliwości, która uniemożliwiła mu ukończenie filmu. Pomimo początkowej załamki i wyrzucenia Parnassusa do kosza w ślad za Don Kichotem, reżyser jakoś zebrał się w sobie i wziął paru kolesi Ledgera, którzy ad hocowo wcielili się w swojego kumpla. Jak na tak awaryjny zabieg – w kontekście całego filmu wypadło to całkiem sensownie. I, co ciekawe, Gilliam kazał zastępcom najwyraźniej naśladować Ledgera, bez popadania za mocno we własne interpretacje postaci. Głęboki Johnny, jak można się domyślać, poradził sobie z tym najlepiej, mimo wszystko dosypując do roli coś ze swojej dyżurnej maniery. Jude Law to dokładna kopia kreacji nieboszczyka, natomiast Colin Farrel to chyba najgorszy z zamienników – co nie zmienia faktu, że całkiem adekwatny.

   Można powiedzieć, że nie sztuka zagrać dobrze w takim filmie, bo w końcu człowiek nie musi grać realistycznie. Nic bardziej błędnego! Imaginarium stoi aktorstwem w znacznie większej mierze niż plastycznymi sztuczkami. I nie mam zamiaru gloryfikować tu kolejny raz Heatha, choć oczywiście jest on gwiazdą każdej sceny ze swoim udziałem – respekt należy się tu młodej Lily Coyle (Valentina), a przede wszystkim Tomowi Waitsowi, który dołącza do grona kultowych odtwórców roli diabła na przestrzeni kina. A przy tej okazji: nie mniejsza rola przypada w filmie dialogom, które są ponownie pythonowsko dobre, często dobrochamskie, a zawsze celne. Nastrojowa muza pompatyczno-sentymentalnie tworzy idealny klimat – zależnie, czy dają akurat imaginariowe przedstawienie, czy też odstawiają jakieś psychodele po drugiej stronie lustra. Zresztą muza u Gilliama zawsze jest bezbłędna.

   No, i tak to jest: fabuła ciekawa, zakręcona, ale nie beznadziejnie. Pomysł dobry, ale składający się z paru znanych schematów. Tak więc rewelacji nie ma – ale solidny, oglądalny film Gilliama dostajemy. Miło wrócić od czasu do czasu do takich źródeł.

Ocena (1-5):
Imaginarium: 5
Osoby na ekranie: 5
Intryga: 4
Fajność: 4
 
Cytat: I'm a little teapot, short and stout, here is my handle, here is my spout!
 
Ciekawostka przyrodnicza: UK to kraj boleści, a prawdziwe ukojenie znajdziemy dopiero w Kanadzie!

Commander John J. Adams
/www.zakazanaplaneta.pl/
"Informator GKF" nr 251 (luty 2010)

tekst zamieszczony za zgodą autora; tytuł recenzji od redakcji "Informatora GKF"


*) Polscy dystrybutorzy ponownie pokazali swoją klasę w zmienianiu tytułów, po raz kolejny przywodząc na myśl "Elektronicznego Mordercę". Najwyraźniej uznano, że "imaginarium" to zbyt trudny wyraz dla polskiego odbiorcy. Oficjalny polski tytuł brzmi "Parnassus: Człowiek, który oszukał diabła". Bardziej adekwatny byłby tu tytuł, jaki pojawił się na jednym z wcześniejszych, odrzuconych przez dystrybutora, projektów plakatu promocyjnego, a mianowicie "Parnassus: Człowiek, który chciał wygrać z diabłem". O ile w tym drugim przypadku mamy do czynienia z dosłownym tłumaczeniem tytułu włoskiego, dość adekwatnym do fabuły, o tyle oficjalny polski tytuł rozmija się zupełnie z treścią filmu, a przecież nawet dziecko zauważy różnicę między "chciał zrobić" a "zrobił". Cóż, do takich kwiatków serwowanych nam przez dystrybutorów zdążyliśmy chyba przywyknąć. Zastanawia mnie jednak, cóż takiego niezrozumiałego jest w tytule "Imaginarium doktora Parnassusa", że zdaniem dystrybutorów należało go zmienić? Jak wiadomo, najprostsze rozwiązania są najlepsze, a przecież różne formy wyrazu "imaginacja" używane są z powodzeniem w języku polskim. Poza tym tytuł "Imaginarium doktora Parnassusa" jest sam w sobie intrygujący, natomiast tytuł zaproponowany przez polskiego dystrybutora nie posiada już tej magii, a co gorsza, daje potencjalnemu widzowi błędne wyobrażenie o treści filmu.

**) Autor recenzji świadomie przekręcił nazwisko Johnny'ego Deppa, nawiązując do identycznej pomyłki, jaka pojawiła się na jednej z wersji plakatów promujących film.

J. M. Masłowski


do góry

  ©  2010 J. M. Masłowski & Ireneusz Siwek

Strona główna Napisz do mnie Księga gości