Ponownie spotykamy się na "Przystanku Alaska", Ranczu Kaszubskim, które znajduje się w Gliśnie Wielkim. Wielkie to święto, ponieważ w tym roku minęło dziesięć lat, kiedy Adam Kowalczyk założył portal o Latającym Cyrku Monty Pythona, a który to portal przetrwał do dzisiaj.
Kolejne święto to czterdziestolecie wspomnianego Cyrku, który jesienią 1969 roku rozpoczął swą działalność, która głębokim piętnem odbiła się w umysłach wielu osób (w niektórych zbyt głębokim).
Zgodnie z przewidywaniami pierwszy dzień upłynął miło, spokojnie, wręcz sielsko. Z najważniejszych należy wymienić dwa, najważniejsze, punkty programu. Pierwszy, to (bez wątpienia) najbardziej spektakularny proces powitań starych przyjaciół, którzy, jak na przyjaciół przystało, nie zawiedli i dali się wciągnąć otchłani "Przystanku Alaska".
Drugi, bardziej oficjalny, polegał na videorememberingu (ładne słowo, wpisujące się w trend anglośmieciosłów), czyli wspominaniu poprzednich zlotów, które zostały uwiecznione na różnych urządzeniach wideozapisu.
Wspominając, debatując i omawiając, nawet nie zauważyliśmy, że rozpoczęliśmy świętowanie.
Nie byłoby zlotu bez odpowiedniego konkursu. W tym roku również był i, nie zawaham się tego powiedzieć, był najtrudniejszy ze wszystkich dotychczasowych. Tytuł turnieju, może niezbyt oryginalny, ale niesamowicie medialny brzmi: "Co w głowie, to Twoje - Co w rękach chgw". Jeżeli nie byliście na zlocie - żałujcie, bo tutaj nie znajdziecie żadnych informacji na temat zasad konkursu. Kierowany uczuciem litości w stosunku do ciekawskich, uchylę rąbka tajemnicy i podam, że należało wykazać się umiejętnością gry w tenis stołowy i karcianej bry w tzw. "oczko", znajomością historii Latającego Cyrku Monty Pythona i życia seksualnego zwierząt domowych, a także posiadać rozbudowane poczucie humoru. Walka była... lepiej nie mówić. Do finału zakwalifikowali się Jacek "Jaca" i Mariusz "Wujo" (jakoś mnie to nie dziwi). ku zdziwieniu zgromadzonych, po półgodzinnej walce nie osiągnięto rozstrzygnięcia. Nie było wyjścia i ogłoszono remis. Obaj finaliści otrzymali nagrody, które im należały się bezapelacyjnie.
Oprócz zabójczego konkursu, przez cały dzień poszukiwaliśmy sensu życia. Sensu życia nie znaleźliśmy, ale stwierdziliśmy jednogłośnie, że poszukiwanie sensu życia nie ma jakiegokolwiek sensu. A może jest w tym wszystkim sens? A może warto zadać sobie pytanie, czy jest sens w poszukiwaniu sensu życia, pomimo bezsensownej koegzystencji, wegetacji i infiltracji? A może tak skoczyć do Szwecji?
26 sierpnia 2009 roku - Stwórczo mi, oj, stwórczo!
Oto "Człowiek z drewna z odrobiną żelaza". Dzieło. Bez bulgotu niepokoju, bez polotu. Zwyczajny, prymitywny twór rąk ludzkich. Na pierwszy plan wysuwa się drugi plan, którym jest element żelazny, a pierwszy plan przesuwa się na drugi, przez co staje się drugim planem, a wspomniany pierwszy plan zajmuje drugi. Tak zaplanowano rzeźbę, aby jest wizualny odbiór przeplanowywał się wzajemnie, dając obserwatorowi (bez wątpienia koneserowi) możliwość uczestniczenia w oczopląsie. Należy zwrócić szczególną uwagę na element metalowy, umiejscowiony w receptorze werbalnego przekazu, symbolizując w ten sposób nierozerwalną więź z szemrzeniem strumyków i pomrukiem oddalającej się burzy. W przypadku burzy należy element metalowy niezwłocznie usunąć, aby nie sprowadzić na siebie gniewu Zeusa.
27 sierpnia 2009 roku - Ewan McTeagl i jego prześladowcy
Nadszedł dzień, w którym niezmordowani pythonomaniacy postanowili zaprezentować poezję znanego szkockiego poety Ewana McTeagla. W czasie przygotowań okazło się, że nie tak dawno, a w zasadzie bardzo niedawno, odnaleziono nieznane dotąd utwory tego znanego poety. Zdziwienie połączone z radością spotęgowane zostało kolejnym odkryciem, a w zasadzie kolejnymi odkryciami, z których niezbicie wynikało, iż Ewan McTeagl nie był jedynym poetą uprawiającym poezję finansową (łac. ars mamona poetica).
Obecnie, pragniemy podzielić się z Państwem twórczością, która nie miała, nie ma i nie będzie mieć równych sobie.
Planowane zajęcia plenerowe "Gotowanie na polanie" zostały przeniesione pod dach, aby zjawiska atmosferyczne nie zakłóciły spokoju, błogostanu i samozadowolenia wszystkich uczestników zajęć.
Dokądkolwiek. Tego dnia nie chciało nam się nic. Mieliśmy iść, ale nie poszliśmy. Za to wieczorem...
Tradycyjne ognisko zostało przeniesione pod dach, aby niesprzyjające nikomu warunki atmosferyczne nie zepsuły wspólnego biesiadowania. Dla ogólnego bezpieczeństwa nie rozpalaliśmy ogniska. Wystarczyły nam stoły, ławy i to, co na stołach pojawiło się. Oj, działo się, działo.
29 sierpnia 2009 roku - Marsz, marsz Zlotowiczowski!
W samo południe najbardziej wytrwali Zlotowicze, ruszyli w kierunku wieży Lemana, która od lat służy nam za superatrakcję plenerową. W tym roku sam marsz był atrakcją samą w sobie. Można powiedzieć, że nic się nie działo, oprócz ataku konnicy na maszerującą grupę Zlotowiczów oraz błądzenia w poszukiwaniu źródła przeżycia. Na miejscu, po krótkim odpoczynku, dokonano inwazji na wieżę Lemana, po której to inwacji okazało się, że nie była inwazją, lecz pokojowym protestem przeciwko wszystkim protestującym.
Aby podziękować tym, którzy pomimo złego stanu zdrowia, czy nawet samopoczucia, odważyli się pieszo przebyć całą trasę, poniżej wymienię wszystkich, którzy przybyli pod wieżę Lemana, niekonicznie na piechotę.
Bosa
Bianca (Bibi)
Dominika
Mariola
Zuzia
Krysia (Smoczątko)
Kasia (Smoczyca)
Kasia (nieSmoczątko i nieSmoczyca)
Kalmar
Kuba
Drzewo
Jaca
Witek
Łysy
Wujo
Czifo
Krzysiek (Smok)
Mateusz
Kubuś
Małyś
Megi
Tara
Sasek
Dzięki samozaradności, wieczorem, w sposób superniezorganizowany, ucztowano, ucztowano i ucztowano.